Ładowarka samochodowa USB
Ładowarka samochodowa USB

Dziś będzie trochę reklamy renomowanych firm i dlaczego promuję sprzęt droższy, a nie polecam taniego. A wszystko dlatego że ostatnio przy okazji migracji telefonu przejrzałem listę gadżetów zamówionych przeze mnie z Chin. Popatrzyłem też na pudełko z zepsutą elektroniką, którą sobie odkładam aby pamiętać że nie warto się łasić na tanie rzeczy.

Z tego oglądania wyszła mi dosyć smutna konkluzja. Prawie połowa z tego co zamówiłem w ciągu ostatnich lat, już nie działa. A było takie tanie. I obiecywało świetne funkcje za niewielką cenę. Jednocześnie popatrzyłem na moją słuchawkę Plantronics, której używam od ponad pięciu lat i wciąż nie mam powodu aby wymienić na nową, bo działa.

Rozczarowanie tanizną

Pół biedy, że większość z tych rzeczy zamawiam po to, aby testować produkty, sprawdzać czy spełniają to co obiecują, a nie żeby na codzień z nich korzystać. Szukam inspiracji do wprowadzania usprawnień domowych. I ciągle się łudzę, że warto będzie sprowadzać coś z Chin i polecać do użytku. Szukam produktów, które spełniłyby moje wymagania, jakość i dobre funkcje za rozsądną cenę. Niestety, tu przychodzi rozczarowanie. Bo większość z tych niemarkowych rzeczy nadaje się do testowania, ale nie do ciągłego użytkowania. Chyba że są to produkty renomowanych dalekowschodnich producentów, którzy wyrobili już sobie markę na rynku. Ale i tak często odstają stabilnością działania, albo długością użytkowania od produktów renomowanych produktów.

Czy da się zrobić dobry sprzęt i oprogramowanie za niewielką cenę?

Niestety jakość oprogramowania i sprzętu wciąż jeszcze kuleje w takich skopiowanych i masowo produkowanych urządzeniach. Brakuje testów, “wyżarzenia”, dopracowania jakości, którą zapewnia sprzęt renomowanych firm. Zaangażowanie w dopracowanie produktu to długotrwały i kosztowny proces, nie da się tego obejść. Tak samo jak zrobienie dobrej potrawy wymaga wielu prób, wielu przypalonych placków i przesolonych sosów. Można mieć szczęście i raz zrobić dobrą potrawę, ale żeby produkować ją seryjnie w wysokiej jakości, trzeba dużo doświadczenia i testów.

Gdzie wtopiłem – tablety

Nawet nie chodzi o to czy coś kupiłem na Ali, czy w Polsce, w sklepie. Chodzi o to co zostało zawarte w wartości danego produktu. Bo kupiłem kilka tabletów, w polskich sklepach, z gwarancją, ale za niewielką cenę. Chciałem sprawdzić czy tani tablet, który chwali się świetnymi parametrami za 1/3 ceny markowego nadaje się choćby do wyświetlania informacji o domu. Jeden z tabletów miał tylko wyświetlać informacje o zanieczyszczeniu ze stacji pomiarowych, ale wyłączał się co jakiś czas, albo zawieszał. Inny tablet po 24 godzinach pracy nagle zaczynał wariować i na wyświetlaczu pojawiały się magiczne losowe wzory, których pochodzenie trudno wyjaśnić, bo nie zależały od temperatury, wilgotności czy faz księżyca. Po prostu tak miał, że mu się coś przepełniało.

Inny tablet obiecywał parametry, dzięki którym “twoje dzieci będą mogły grać w ulubione gry, a ty pozbędziesz się komputera”. Obiecywały to kolorowe obrazki na białym pudełku stylizowanym na produkty Apple. Ale gry działały tylko najprostsze, inne się zacinały. Otwarcie arkusza Google trwało niedopuszczalny dla mnie czas, a aplikacja Fibaro nagle znikała bez przyczyny. Od biedy dało się otworzyć jedną prostą stronę internetową, ale już więcej grafiki i JavaScript na stronie potrafiło zamrozić tablet tak, że nawet nie dało się zamknąć przeglądarki.

Uruchomienie bardziej zaawansowanych aplikacji wymagało restartu urządzenia, tylko po to żeby cieszyć się nią przez krótki czas.

W końcu na moim stole jako wyświetlacz domu inteligentnego została stara Yoga, która służyła córce lata temu jako cyfrowe podręczniki. Ma pęknięty wyświetlacz, Android się już nie aktualizuje, ale za to działa od prawie roku bez wyłączania. I codziennie mogę podejść, zobaczyć pogodę, zgasić światło czy zobaczyć zużycie energii.

Gdzie wtopiłem – wtyczki smart home, gniazdka, wyłączniki

To już całkiem długa historia. Na początku mojej przygody ze smart home myślałem że może uda się zmontować fajne urządzenia za niewielką cenę. Zamawiałem tanie przełączniki, gniazdka, sterowniki, czujniki i przekaźniki. Chciałem sprawdzić czy nadają się do zbudowania inteligentnego domu. Postaram się przywołać wspomnienia najciekawszych przypadków.

Wyłączniki światła

Zamówiłem testowo trzy wyłączniki światła. Piękne, ze szklanym frontem, dotykowe, obsługujące z-wave. Dwa wciąż działają, choć dzieci się zbuntowały, nie chciały używać. Za duże opóźnienie włączania, denerwowały się że nie wiedzą, czy światło się, włączyło. Musiałem je przenieść w mało newralgiczne miejsca, jak zapalanie światła na balkonie, czy zwykle nieużywany wyłącznik światła w przedpokoju. Bo tu światło jest włączane czujnikiem ruchu Fibaro, kiedy ktoś przechodzi i tylko kiedy w mieszkaniu jest ciemno. Nie włącza się niepotrzebnie w dzień. A wyłącznik tylko wykonuje polecenia z centrali, nawet nie trzeba go dotykać.

Natomiast trzeci wyłącznik przyjechał od razu uszkodzony, jeden z kanałów nie działał od samego początku. Więc nawet chciałem go reklamować, ale dyskusja ze sprzedawcą była tak długa, że machnąłem ręką na stratę. Bo koszt odesłania byłby zbliżony do wartości sprzętu.

Obecnie wszystkie zostały zastąpione przez Fibaro Walli i Fibaro Double Switch, które działają bardzo dobrze, mają zwykłe przyciski i można łatwo sterować.

Inteligentne wtyczki

Kolejna wtopa to inteligentne wtyczki. Tu dałem się skusić na zestaw czterech, bo było jeszcze taniej. A ponieważ i tak chciałem je przetestować w różnych warunkach i do sterowania różnymi typami urządzeń, więc oferta wyglądała na atrakcyjną.

Do dziś działają dwa. Jeden wciąż jeszcze steruje pralką i nawet działa. Może dlatego że nie piorę zbyt często, bo prania dla jednej osoby nie robi się trzy razy w tygodniu. Ale i tak mam obawę, czy któregoś dnia nie zawiedzie, bo pralka jest podłączona do czujnika wody, ma się wyłączyć kiedy czujnik wykryje zalanie i zakręci zawór.

Druga steruje tylko oświetleniem nad telewizorem, więc włącza się przy oglądaniu telewizji, nie ma bardzo odpowiedzialnego zadania. Co najwyżej wypnę ją z kontaktu i zostawię zwykłą wtyczkę, albo zamienię. Tym bardziej że działa dosyć chimerycznie i czasem światło włącza się z opóźnieniem

Kolejna wtyczka miała za zadanie mierzyć pobór energii przez czajnik. Całkiem nieźle działała, choć czasem miałem obawy, że nie wie o deklarowanej przez producenta mocy maksymalnej i grzeje się niemiłosiernie w czasie gotowania wody. Na szczęście zwykle woda gotuje się szybko, a ktoś ją nadzoruje, więc jakoś bardzo nie bałem się pożaru. Ale i tak na koniec wymieniłem na gniazdko Walli Outlet, kiedy tylko pojawiło się w sprzedaży.

Czwarta wtyczka z zestawu działała tylko do chwili podpięcia pierwszego urządzenia. Nagle zrobiła psss… i dzięki temu mogłem zapoznać się z jej wewnętrzną budową.

Wnioski

Czyli zakup okazał się okazją, jakich ostatnio wiele w sklepach – kup trzy w cenie czterech. I niech ci się wydaje że zaoszczędziłeś.

Ostatecznie zamieniłem inteligentne wtyczki na Fibaro Wall Plug i na Walli Outlet i obecnie wszystko działa bez problemu. No cóż, wydałem trochę więcej, ale jeśli policzyć amortyzację sprzętu i trwałość, to chyba jednak nie ma aż takiej różnicy.

Czujnik zalania

Kolejnym ciekawym przypadkiem do historii jest czujnik zalania. Całkiem ładnie zrobiony, bez problemu się podłączył do centrali… i po kilku dniach zniknął z niej. Wystarczyło co prawda odświeżyć urządzenia i się obudził, ale czy aby na pewno chcę mieć czujnik zalania, który muszę ciągle pilnować? Czy to nie on powinien pilnować mnie i potencjalnej wody pod szafkami w kuchni? Bo z uporem powtarza ten schemat. Działa kilka dni, a potem nagle zasypia, aż do wstrząsu elektrycznego albo fizycznego. Bo też można go kopnąć, żeby ponownie zaczął raportować na jakiś czas. Zatem leży sobie pod szafką jako memento, a obok niego czujnik zalania… (nie trudno zgadnąć 😉 ) … Fibaro Flood Sensor.

Czujnik gazu

Chiński czujnik gazu
Chiński czujnik gazu

Ech, no właśnie… wczoraj przyszedł drugi z reklamacji, bo producent na mojego pierwszego maila natychmiast bez żadnej dyskusji i negocjacji odpowiedział że już wysyła kolejny. Więc mam dwa. Ale boję się włączyć ten drugi, bo nie wiem co wymyśli.

A dlaczego się boję? Bo pierwszy czujnik zamówiłem testowo poszukując czujników gazu do zestawów. Myślałem że jeśli się sprawdzi, to będzie można oferować prosty system powiadamiania o wycieku gazu za niewielkie pieniądze, a który będzie potem można rozbudować o inne funkcje, dokładając inne czujniki. Zamontowałem czujnik testowo u rodziców, bo sam nie mam gazu, więc jego funkcjonalność byłaby nieco ograniczona. Po instalacji postanowiłem przetestować działanie. Odkręciłem gaz bez zapalania, a czujnik umieściłem nad palnikiem. Po krótkiej chwili musieliśmy już wietrzyć, bo zapach gazu czuć było w całej kuchni. Nawet osoby o słabszym węchu alarmowały że czuć gaz. A czujnik migał sobie wesoło zieloną lampką. Zatem zostawiłem go w kuchni na lodówce i nie wyłączałem.

Po tygodniu zadzwonił tata, że coś strasznie wyje na lodówce. A po chwili dostałem z aplikacji powiadomienie o gazie u rodziców. Poinstruowałem tatę aby po prostu wyciągnęli białą wtyczkę z kontaktu. Przestało wyć. Przyjechałem, zabrałem czujnik i jeszcze raz zrobiłem test u siebie, tym razem korzystając z gazu z zapalniczki. Tym razem zareagował szybciej, już po godzinie. A potem nie chciał się wyłączyć, tak pamiętał tą gazową traumę.

Zatem napisałem do producenta i resztę historii już opowiadałem wyżej. Mam teraz dwa, bardzo wiarygodne czujniki gazu 😉 I szukam dalej jakichś lepszych.

Chińska lampa RGB – kolejna wielka przygoda z urządzeniami smart

Chińska lampa RGBW Zigbee
Chińska lampa RGBW Zigbee

Bardzo chciałem sprawdzić jak będzie się spisywać kolorowe, sterowane światło w kuchni, zainstalowane w suficie podwieszanym. A ponieważ Philips Hue nie jest najtańsze, więc postanowiłem spróbować znowu z chińską lampą. Cena dwa razy niższa niż Hue, obsługa protokołu Zigbee, RGBW, pełna paleta kolorów wraz z białym, niewielki pobór mocy. Brzmiało zachęcająco. Więc znowu testowy zakup, dwa miesiące oczekiwania i jest! Próbowałem na początek podłączyć do centralki Vera, która obsługuje Z-Wave, Zigbee i Wi-Fi… no, prawie się udało. Lampa była widoczna w systemie, ale sterować się nią nie dało. Nieobsługiwane urządzenie. Zatem podłączyłem do mostka Philips Hue. Tym razem więcej szczęścia, mostek po kilkunastu próbach wykrył lampę i nawet rozpoznał jej parametry. Tylko w celu separowania musiałem zamontować dodatkowy wyłącznik, bo za pomocą samej wtyczki nie byłem w stanie wygenerować 5 równych impulsów włącz-wyłącz-włącz, aby lampa załapała.

Uradowany pierwszym sukcesem postanowiłem zmienić sobie kolory i zobaczyć te obiecane 16 milionów kolorów. Ale tu niespodzianka. Lampa wcale nie miała zamiaru świecić na niebiesko. Wszystkie inne kolory udawało się ustawić, ale wyglądało że albo niebieska dioda jest spalona, albo jakaś inna awaria już na początek. Rozebrałam lampę żeby przyjrzeć się elektronice, wszystko wyglądało na poprawnie zlutowane. Na szczęście w czasie tych eksperymentów lampa wyśliznęła mi się z ręki i upadła na podłogę. I zaraz zabłysnęła upragnionym niebieskim kolorem. Jednak psychiatria XIX wieku miała rację z tym że terapia szokowa, czy to prądem, czy innymi wstrząsami, działa.

Walki ciąg dalszy

Lampa co prawda jeszcze kilka razy próbowała przestać świecić na niebiesko, ale już wiedziałem jak temu zaradzić. Delikatne uderzenie o stół pomagało za każdym razem.

Ostatecznie lampa świeci, więc mogę pokazywać, jak głosem, za pomocą Aleksy, podłączonej do Fibaro, podłączonego do Philips Hue, sterującego chińską lampą mogę włączać sobie światło nad łóżkiem i zmieniać kolory wydając krótkie polecenia w języku angielskim (na razie). Ale jednak bałbym się zamontować ją w suficie. A to z dwóch względów. Raz że na suficie trudniej byłoby włączać niebieski kolor uderzeniami, a po drugie że lampa mi właśnie nad głową symuluje cykady, dzięki czemu w tym czerwcowym upale mam wrażenie jakbym siedział na Chorwackiej plaży… Tylko nie wiem czy to cykanie nie przerodzi się w coś bardziej gorącego za jakiś czas.

Ładowarki i kable – towar konsumpcyjny

Nie zliczę ile ładowarek i kabli kupiłem, aby zasilić mnogość urządzeń w mieszkaniu i pojazdach. Bo mając w domu około 50 urządzeń wpiętych do sieci Wi-Fi, musiałem wymyślić rozwiązanie, które pozwoli je jakoś zasilić. Dlatego namiętnie testowałem ładowarki wielokanałowe. Bo wydawało się że to taka fajna opcja, jedna ładowarka wpięta w gniazdko i trzy lub cztery wyjścia USB. Akurat do czujników, serwerków RaspberryPI i ładowarek do zegarków. A tu jeszcze technicznie ogarnięte i wymagające dzieci, które też mają sporo sprzętu do ładowania. Więc testowałem ładowarki, które regularnie wypełniają mój koszyczek do utylizacji.

Bo takie ładowarki, tanie, ładne i kolorowe, są jak reklamówki w sklepach. Po pierwszym czy drugim użyciu już nie nadają się do niczego. Albo się przegrzewają, albo sposób lutowania w środku jest taki, że wszystko pęka i rozpada się po kilku użyciach, albo siadają po kilku tygodniach, może z przegrzania. Prawdopodobnie producenci nie przeliczają parametrów z zapasem, tylko żyłują maksymalnie, aby wyprodukować sprzęt najtańszym kosztem. To nie jest tak jak w starej radzieckiej elektronice, gdzie parametry maksymalne mnożyli przez dwa i takie obciążenie przyjmowali aby zapewnić bezpieczeństwo i sprawność przez lata.

Kabelki

A kable to podobna historia, choć one z reguły psują się mechanicznie. Albo pękają żyły w środku, albo przerywa się oplot. W kabelkach z adapterami do kilku standardów zwykle urywały mi się plastikowe łączniki. A na dodatek bardziej wymagające urządzenia często odmawiają współpracy z takimi kablami. Bo producenci prawdopodobnie oszczędzają także na przekroju przewodów, licząc że jeśli prąd płynie, to nikt nie zauważy jaki. A nikt nie będzie reklamował kabla za 1-2$, tylko wyrzuci do kosza i kupi nowy. O czym napiszę w podsumowaniu, bo uświadomienie tego faktu było szczególnie bolesne.

Pamiętam że kiedyś na święta chciałem sprawić radość dzieciom, i zamówiłem wesołe, kolorowo świecące kabelki z emotkami. Na zdjęciach wyglądały tak, że na wycieczce szkolnej to +30 do lansu. Taki świecący na całej długości kabelek, który jeszcze podświetlał micro-USB uśmieszkiem, wyglądał fajnie. Niestety kabelków nawet nie wsadziłem pod choinkę, bo na szczęście stwierdziłem że przetestuję je wcześniej. I jeden się spalił od razu, przestał świecić i ładować, a w drugim zgasła połowa, więc uśmiech był jakiś taki mroczny.

Od tej pory staram się wybierać markowe kable i ładowarki. Choć już pojawiło się kilku chińskich producentów, którzy wyrobili sobie markę i na przykład sześciokanałowa ładowarka Blitzwolf jest moim nieodłącznym towarzyszem podróży, bo po zaopatrzeniu w kable ładuje dwa telefony, tablet, zegarek. A czasem jeszcze słuchawkę i interkom.

Zegarki

Amazfit Bip
Amazfit Bip

Jako maksymalny gadżeciarz musiałem sprawdzić nowoczesne zegarki jak tylko się pojawiły na rynku. Dlatego od razu po premierze zamówiłem do testów zegarek z obsługą karty SIM. Na początku działał całkiem fajnie, dało się rozmawiać, nawet wygodnie po podłączeniu słuchawki Bluetooth. Jedyna wada, że na baterii spokojnie wytrzymywał do 8 godzin, pod warunkiem że ekran był wyłączony i nie korzystało się z funkcji innych niż pokazywanie godziny. Poza tym potrafił w 4 godziny się rozładować. A specyfikacja obiecywała przynajmniej 24 godziny ciągłej pracy. No ale dobrze wiedzieli że za $30 nikt nie będzie ich ścigał o to że to co na papierze tak dobrze wygląda, nijak się ma do rzeczywistości. Klient kupił, klient ma problem.

Drugi zegarek był już lepszy i droższy. Wodoodporny, z telefonem, aparatem, GPS, funkcjami sportowymi i nawet aplikacjami ze sklepu. Od biedy dało się na nim otworzyć Google Maps. No i to był początek końca. Odkąd zainstalowałem kilka aplikacji, bateria przestała trzymać dobę i już po południu godzinę musiałem sprawdzać na telefonie. Nie pomagało odinstalowanie aplikacji, wyłączenie podświetlania ekranu, reset. Wytrzymał pół roku, a potem już przestał się nawet ładować.

Zamieniłem go na Amazfita i po ponad roku używania uważam że to był najlepszy wybór budżetowy, zanim zamienię na Garmina Fenixa. Bo jedyne co mi przeszkadza w tym zegarku, to że Chińczycy obserwują i wiedzą teraz ile śpię, kiedy się ruszam, a kiedy nie, kiedy leżę, kiedy intensywny wysiłek podejmuję. Jakoś wolę podzielić się tą wiedzą z Amerykanami.

Słuchawki

Słuchawki to szczególny temat. Bo jestem fanem Plantronicsa. Można powiedzieć zagorzałym fanem. Znam tą firmę od wielu lat i z wielu stron, uwielbiam ich podejście do świata i do biznesu. Mam szczęście znać kilka fantastycznych osób pracujących w centrali i nie tylko, tworzących produkty i i wdrażających w życie filozofię tej firmy. Właśnie powstaje bardziej obszerny artykuł na ten temat, będzie tam trochę wspomnień i ciekawostek. A tu napiszę o innych słuchawkach.

Zatem Plantronics to zawsze mój pierwszy wybór jeśli chodzi o słuchawki, choć testuję też inne firmy. Kiedy pojawiały się jakieś ciekawe chińskie nowości, to nie mogłem oprzeć się pokusie aby spróbować. Dlatego zamówiłem kilka słuchawek Bluetooth z Chin. A tym bardziej że już chyba z 10 lat temu przestałem korzystać z słuchawek kablowych, kiedy bodaj Nokia wprowadziła do telefonów profil HFP (Hands Free Profile), a potem kolejne telefony zaczęły obsługiwać A2DP (Advanced Audio Distribution Profile).

Pierwsza słuchawka z Chin – możesz powtórzyć?

A więc najpierw przyszła najmniejsza słuchaweczka QCY, którą można było ukryć w uchu. Bardzo fajna, lekka, niepozorna, tylko cicha jak policjantka z Police Academy. W zasadzie można jej było używać jedynie w wyciszonych pomieszczeniach. A o jakimkolwiek tłumieniu hałasu można było zapomnieć. Więc słuchawka wylądowała w pudełku na pamiątki z Chin zanim zdążyła się zepsuć. Ale czasem sięgam do niej, bo chcę sprawdzić czy wciąż działa. I działa.

Podejście numer 2, dwie słuchawki, dwa języki

Potem zachwyciłem się tym, że wreszcie ktoś podchwycił mój koncept sprzed lat, aby synchronizować dwie niezależne słuchawki Bluetooth, aby dawały efekt stereo. No i kupiłem taki zestaw. Ogólnie działał fajnie, ale odziedziczył cechy poprzedniczki, więc nie nadawał się do pracy na zewnątrz i w głośnym otoczeniu. A dodatkowo w pewnym momencie pojawiła się dziwna przywara. Jedna z słuchawek mówiła do mnie po angielsku, natomiast druga uparła się aby nauczyć mnie chińskiego. I do dziś nie wiem jak ją zmusić do zmiany języka na angielski.

A zatem grzecznie przeprosiłem mojego pięcioletniego Voyagera Edge, który nie chce się zepsuć, choć codziennie korzystam z tej słuchawki po kilkanaście godzin, rozmawiając z klientami w pracy, w aucie, na rowerze i dodatkowo słuchając audiobooków. Kiedy w końcu wysiądzie, wymienię na pewno na Voyager 5200, bo algorytmy wyciszania odgłosów otoczenia ma jeszcze lepsze. A kiedy potrzebuję ciszy i skupienia, albo posłuchać muzyki stereo, ukochane Focusy wskakują na uszy.

Szyba do telefonu – największa porażka

OnePlus rozbita szybka
OnePlus rozbita szybka

Zapomniałbym napisać o mojej największej porażce przy zamawianiu produktów bezpośrednio z Chin, czyli szybie do OnePlus 3T. Ponieważ wyjątkowo niefortunny przypadek uszkodził moją szybę w telefonie, kiedy na zlocie motocyklowym nie trafiłem w tłumie telefonem do kieszeni. Ten wypadł mi, idealnie celując w kamień kilkumilimetrowym kawałkiem między obudową a szybą ochronną. Ekran pękł, więc postanowiłem go wymienić. Sprawdziłem opinie dostawców na Ali, bo ceny mieli 3x niższe niż w Polsce. Po starannej selekcji wybrałem jednego z nie najniższą ceną, ale z lepszymi opiniami. Zamówiłem szybę, która przyszła ledwo po drugiej reklamacji, że od dwóch miesięcy czekam na dostawę.

A zatem przygotowałem warsztat, oświetlenie, narzędzia, zamówioną wcześniej nagrzewnicę (która wciąż działa 😉 i zabrałem się do wymiany. Wymieniłem szybę, mimo tego że nie podobało mi się nieco to, że trzy śrubki nie pasowały, bo otwory były zbyt duże, a dyfuzor do diody powiadomień nie mieścił się w swoim miejscu. Niezrażony tymi drobnostkami zapakowałem nadmiarowe elementy do pudełka i uruchomiłem telefon.

Niestety dioda powiadomień ledwo się żarzyła przy nowym froncie telefonu, a dotyk przestawał działać losowo w różnych momentach. Na szczęście tylko w dolnej części, gdzie są przyciski sterowania 😉 A głośnik brzęczał tak cicho, że musiałem chować się pod kołdrę aby rozmawiać. A przecież do nowego ekranu przełożyłem oryginalny głośnik.

Próba re-montażu

Przeniesienie ekranu OnePlus nieostre
Przeniesienie ekranu OnePlus nieostre

Postanowiłem sprawdzić co jest nie tak i czy przypadkiem nie popełniłem jakiegoś błędu przy montażu. Rozebrałem telefon ponownie na części, wyczyściłem wszystkie styki, z uwagą zamontowałem elementy ponownie. Niestety, efekty były mizerne, wszystko działało, a właściwie nie działało, jak za pierwszym razem. Więc cieszyłem się że choć mogę rozmawiać dzięki mojej słuchawce Bluetooth Plantronics, która pomaga zarówno odbierać połączenia, jak i wybierać je głosowo, więc niedziałający dotyk nie przeszkadzał aż tak bardzo.

W celu reklamacji poczyniłem kilka kroków. Napisałem do sprzedawcy, że coś chyba jest nie tak. Dołączyłem kilka zdjęć i filmów poglądowych. Do tego zamówiłem zestaw trzech głośników, bo jednego się nie dało, podejrzewając że może zepsułem głośnik w czasie przekładania szyby.

Sprzedawca odpisał po kilku dniach, twierdząc że wszystko powinno być ok. Widocznie nie znam się na elektronice i żebym zlecił przekładkę profesjonaliście. Nieco uraziło to moją dumę dyplomowanego technika elektronika, ale przełknąłem urazę i postanowiłem sprawdzić jak telefon zachowa się kiedy zainstaluję ponownie starą szybę.

Po powrocie do starej szyby kolejne testy

OnePlus z boku rozebrany
OnePlus z boku rozebrany

Ku rozczarowaniu sprzedawcy, któremu znowu wysłałem serię poglądowych filmów i zdjęć, po przekładce telefon odzyskał wszystkie funkcje, oprócz ciągłości struktury krystalicznej szyby. Głośnik odzyskał moc, dioda powiadomień zajaśniała, a dotyk działał na całej powierzchni ekranu. Włącznie z dolną częścią z przyciskami. I niepotrzebne do tej pory śrubki wróciły na swoje miejsca.

Zatem przełożyłem szybę ponownie, aby upewnić się że wszystko robiłem poprawnie. Założyłem śrubki oprócz tych niepotrzebnych w nowej konfiguracji, założyłem mój działający głośnik… i jak się można już spodziewać, wszystko wróciło do chińskiej normy. 85% ekranu dotykowego działało. Głośniczek brzęczał sobie cichutko, ale obejście w postaci słuchawki działało. A w całkowitej ciemności można było nawet dojrzeć diodę powiadomień. Niestety w Krakowie mamy takie zanieczyszczenie światłem, że musiałbym się przeprowadzić w Bieszczady, aby widzieć tą diodę.

Kolejna reklamacja

Zatem ponownie wysłałem zdjęcia i filmy sprzedawcy, który tym razem niechętnie zgodził się na reklamację. Wydałem około 20 złotych na przesyłkę i jakieś 10 na bezpieczne pakowanie i posłałem przesyłkę do Chin. Kiedy po 53 dniach otrzymałem informację o odebraniu przesyłki, zgłosiłem się do sprzedawcy w celu wyegzekwowania reklamacji. Akurat mijał piąty miesiąc przygody z szybą od pierwszej nieudanej wysyłki, więc uznałem że to całkiem dobry moment na przypomnienie się.

Wtedy sprzedawca stwierdził że przesyłka nie dotarła do niego. A kiedy napisałem, że mam potwierdzenie że została odebrana, zamilkł i dodał mnie do zablokowanych. Wtedy wysłałem reklamację do Poczty Polskiej, wiedząc że to nie wina naszego narodowego przewoźnika, ale licząc że mi pomoże. I nie zawiodłem się, po kilku dniach otrzymałem profesjonalne pismo, informujące mnie że przesyłka została odebrana przez odbiorcę. Na dowód dołączony był skan raportu z chińskiej poczty, wypełniony chińskim tekstem, z zaznaczeniem gdzie odbiorca podpisał się… po chińsku oczywiście.

Uzbrojony w takie dowody i historię korespondencji, zwróciłem się do AliExpress, który stanął na wysokości zadania, natychmiast zablokował nieuczciwego sprzedawcę, a mnie zwrócił wartość szyby. Niestety straconego czasu i kosztów przesyłki nie udało się odzyskać. Ale wiele się na tym przykładzie nauczyłem. Choćby rozbierać telefony i składać skutecznie po kilka razy. Albo że co tanie i chińskie to drogie 😉

Drobna elektronika

Chińska żarówka lutowana
Chińska żarówka lutowana

Pewno tych gratów było jeszcze więcej, ale żeby nie przynudzać, pozwolę sobie na streszczenie i małe podsumowanie. Ponieważ robię trochę elektronicznych gadżetów, więc pojawiło się także nieco różnych układów elektronicznych, czujników, sterowników, żarówek LED i innych. I tu muszę przyznać, że chińskie linie produkcyjne do tworzenia podzespołów nie zawiodły mnie. Nawet jeśli jest to podróba ESP, to działa wyśmienicie. Widać że to jedna linia produkcyjna, tylko po wykonaniu planu dla klienta zewnętrznego zrobili partię z własnym logo.

Natomiast chyba żadna z zakupionych żarówek nie działa już. Jedne musiałem lutować kilka razy, bo były tak zmontowane, że cyna się utleniła po kilku tygodniach, i przestały świecić. Dlatego odświeżyłem wszystkie luty, zabezpieczyłem je przed wilgocią, dzięki czemu żarówki świeciły chyba pół roku, zanim padły zupełnie.

A zatem dlaczego dobre rzeczy kosztują więcej?

Jakość kosztuje. Bo testy wymagają wiele pracy, pewno zniszczenia części sprzętu, dopracowywania prototypów i inwestycji w czas tworzących nowy sprzęt ludzi. Nie da się skopiować jakości poprzez rozebranie urządzenia innego producenta i wykonania swojego w podobny sposób. Trzeba poświęcić część produkcji zakładając że pierwsze produkty z serii mogą mieć wady i nie będą działać dobrze. A to podnosi koszt każdego sprawnego egzemplarza. Chyba że zdecydujemy się testować na klientach, i zaakceptujemy to że połowa wróci do nas wraz z gorzkimi słowami od rozczarowanych klientów. Ale i tak ktoś za te testy musi zapłacić.

Co prawda wiemy że prawie cała elektronika obecnie produkowana jest w Chinach i na Tajwanie, nawet jeśli kupujemy produkty znanych marek. Ale firmy te prowadzą ciągły nadzór nad zleconą produkcją, kontrolę jakości, delegują swoich ludzi, którzy pilnują i sprawdzają każdą partię towaru. I widać to w cenie finalnego produktu. Bo po prostu musi on więcej kosztować, abyśmy mogli się cieszyć jakością przez lata.

Erozja i pogarszanie jakości po czasie

Rzeczą o której się zapomina, jest pogarszanie jakości po czasie. Firmy, które działają na rynku od lat, wiedzą że trzeba też testować produkty pod kątem ich starzenia. Bo lutowania mogą się utleniać, źle spasowany plastik może pękać pod wpływem naprężeń nawet po roku czy dwóch. Regularne tarcie elementów może powodować uszkodzenia mechaniczne i luzy. To wszystko trzeba przewidzieć na etapie projektowania i prototypowania. A obawiam się że firmy, które kopiują gotowe produkty, nieczęsto zwracają na to uwagę. Stąd też tak wiele tanich rzeczy psuje się szybko, natomiast niektórzy renomowani producenci dbają o to żeby ich produkty działały przez lata.

Gwarancja, reklamacje – historia bez końca

Jak już pisałem na przykładzie mojej szyby do telefonu, reklamacje mogą być zmorą i kosztować bardzo dużo czasu i energii. No i przesyłka za granicę też kosztuje. Zatem

jeśli rzetelnie doliczymy koszt naszego czasu poświęconego na użeranie się z kiepskim producentem, to może się okazać że nasz okazyjny zakup był bardzo drogi.

Jeśli nawet policzymy że zarabiam 14 złotych na godzinę na umowę-zlecenie, to 5 godzin spędzone na pisaniu reklamacji, dzwonieniu do sprzedawcy który odsyła do producenta, pisaniu do producenta, który prosi o dodatkowe wyjaśnienia, zdjęcia przedmiotu, odesłanie na własny koszt, to może się okazać że reklamowanie kiepskiego produktu kosztuje nas 90 złotych. A co jeśli zarabiasz 100 złotych na godzinę??? Czy stać cię na luksus oddania 500-600 złotych plus nerwy? Aby zareklamować towar wart 200 złotych? A może lepiej od razu wydać 500? I mieć coś na kilka, a nawet kilkanaście lat?

To jest moje podejście, nie narzucam go nikomu. Ale ja zawsze kalkuluję w ten sposób. Zastanawiam się i liczę czy mój czas pracy, albo czas z dziećmi jest wart ryzykowania reklamacji.

Dlatego wciąż zostaję przy sprawdzonych produktach, za które muszę co prawda zapłacić więcej, ale za to wiem, że za wyższą kwotę kupuję sobie jakość na lata, mniejszy stres, pewność że któregoś dnia się nie wyłączy, albo nie pęknie nagle w dziwnym miejscu.

Co tanie to drogie, jak mówił zawsze mój tata.

No i na koniec – ekologia

Bardzo mnie boli zaśmiecanie naszego świata. Wychowałem się w czasach, kiedy szynkę i ser zawijało się w papier, który można było spalić. A jeśli nie wziąłem do sklepu siatki, takiej prawdziwej, siatkowej siatki, to miałem natychmiastową karę, bo musiałem nieść wszystko w rękach. Więc nawet to że kupuję rzeczy, które szybko trzeba wyrzucać, bo się łatwo psują, boli mnie bardzo. I w jakiś sposób, przez to że sam testuję to co złe, namawiam innych do korzystania z lepszych rozwiązań. Promuję ekologię, rzeczy trwałe i dobre, których nie wyrzucicie przez lata, bo będą działać jak moje słuchawki Plantronics 😉 Zarówno Voyager Edge, jak i Focus. i wiele innych dobrych produktów.

Zapisz się na newsletter jeśli chcesz otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach.

Podoba ci się mój artykuł? Oceń go